Petro Poroszenko - Król czekolady
Petro Poroszenko - Król czekolady
Maciej Krasuski Maciej Krasuski
1212
BLOG

Dlaczego Majdan? - czyli dwa smoki w ukraińskim barszczu

Maciej Krasuski Maciej Krasuski Polityka Obserwuj notkę 5

Obecną sytuację na Ukrainie można lapidarnie wyjaśnić starym polskim przysłowiem; gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. W walce Juli Tymoszenko z W. Janukowyczem wygrał Petro Poroszenko, czyli w rywalizacji „donieckich” - W. Janukowycza i R. Achmetowa z klanem dniepropietrowskim byłej premier i I. Kołomojskiego wygrał kijowski klan nowego prezydenta Ukrainy. Tak, ale to dalece podwórkowa analiza. Wiadomo jest, że jakakolwiek zmiana władzy, zwłaszcza w sposób siłowy, w tej części globu nie jest możliwa bez udziału ościennych i światowych mocarstw. W krwawych zapasach gigantów na kijowskim bruku zwycięzcy nie widać, choć tu też można powiedzieć, że przegrywają dwie potęgi na korzyść trzeciej. Największym przegranym jest jednak sama Ukraina. Dziś na naszych oczach rozpada się państwo ukraińskie, które niepodległość otrzymało 22 lata temu niejako w prezencie po rozpadzie Związku Radzieckiego. Od samego początku była ona ością w gardle Federacji Rosyjskiej. Po dojściu do władzy W. Putnia stało się jasne, że jej los jest raczej przesądzony i trzeba powiedzieć, że Władimir Władymirowicz Putin był bliski osiągnięcia wyznaczonego celu. Przed ostatecznym wchłonięciem przez Rosję Ukrainę uratował Waszyngton, który nieoczekiwanie włączył się do walki o Kijów, choć w ostatnich latach ani Ukrainą, ani nawet Europą Środkową nie był zainteresowany. Co się więc zmieniło, że Biały Dom zwrócił swe oczy w tę stronę globu? Co spowodowało, że Rosja zaprzepaszcza dobre relacje z Zachodem, a wręcz rzuca mu wyzwanie, wypowiadając pełzającą wojnę swojemu sąsiadowi i naruszając dotychczasowy ład geopolityczny?

 

 Boh i car

Dla nikogo nie jest tajemnicą, że Putin od 2000 roku konsekwentnie wzmacnia swoje własne panowanie. Do tego służy mu nie tylko zgromadzony majątek (130 mld dol., jeszcze przed olimpiadą!), ale także odbudowa potęgi imperium sowieckiego. Jego słowa, że rozpad ZSRR był największą tragedią XX wieku dobrze oddają stan ducha przywódcy państwa rosyjskiego i większości społeczeństwa Rosji (Niemcy nie mogły się otrząsnąć po Traktacie Wersalskim). Emanację tych uczuć mogliśmy zauważyć po przyłączeniu Krymu do „macierzy”. Procesom reintegracji sowietów służy powołana Unia Celna, do której oprócz Rosji należą już Białoruś i Kazachstan, która od 2015 ma się przerodzić w unię gospodarczą zlewając te podmioty. Mało tego, umacnianiu pozycji Putina i Rosji miał (tak, to raczej czas przeszły) miał służyć jeszcze szerszy projekt. W ostatnich latach (od 2009 roku) mogliśmy obserwować próbę powstania molocha euroazjatyckiego (od Gibraltaru do Nachodki), któremu głównie patronowały Moskwa i Berlin. Jak nie trudno się domyślić, tym tworem zarządzałby zapewne Putin, a Rosja miałaby szanse wyjścia z wiekowego zacofania i stać się prawdziwym mocarstwem. Jednak bez Ukrainy oba wyżej przywołane projekty nie byłyby możliwe. Dlatego też jeszcze przed wydarzeniami na Majdanie, a nawet w pierwszych dniach wystąpień w Kijowie mogliśmy obserwować współpracę Moskwy i Berlina zmierzającą do nakłonienia Janukowycza do przyjęcia propozycji nie do odrzucenia. Na taki przebieg wydarzeń Putin pracował od dawna, a posługiwał się nie kolorową rewolucją, jak czyni to mocarstwo nowoczesne, a sprawdzoną od wieków własną metodą – korupcją elit. Dotyczyło to rządów Kuczmy, Juszczenki, Tymoszenko i Janukowycza. Najskuteczniejszym środkiem do korumpowania ukraińskiej magnaterii były dostawy błękitnego paliwa nad Dniepr. Z Janukowiczem Putin robił natomiast drobniejsze interesy obsługując - za pomocą WEB i WTB, potocznie zwanymi putinbankami -  ukraińskie przetargi na zamówienia publiczne. Tu podmioty „Simii” powiązane z firmą MACO syna Janukowycza, Aleksandra wygrywały większość przetargów. Zwycięzca zamówień publicznych był znany z trzyletnim wyprzedzeniem. Półcar kijowski, W. Janukowycz od dawna dobijał się udziału w dochodowych interesach gazowych. Obietnicę dostępu do półki z konfiturami prawdopodobnie otrzymał 9 grudnia 2013 r. w Moskwie, kiedy to nie tylko przyjął wschodni kierunek integracji Ukrainy, ale po trzech latach walki ze wschodnim „partnerem” właściwie zrzekł się jej niezależności. Można powiedzieć, że od tego momentu przyjął warunki gry Putina i wszystkie decyzje musiał konsultować z Kremlem. Tak przynajmniej twierdzi były doradca W. Putina, A. Ilarionow. Przejęcie przez W. Janukowycza oferty Moskwy miało też wpływ na wydarzenia na Majdanie, ale nie do końca udało się je utrzymać pod kontrolą Kremla i nie na taki finał liczyła Moskwa.

 

Nam nie po drodze

W okresie poprzedzającym wydarzenia w Kijowie mogliśmy obserwować spektakularne sukcesy rosyjskiego prezydenta na arenie międzynarodowej. Amerykanie dostali od W. Putina nie tylko srogą lekcję w Syrii, gdzie zostali wręcz ośmieszeni, ale dodatkowo spotkali się z jego afrontem łamiąc embargo i dostarczając nowoczesne uzbrojenie Teheranowi. Jakby tego było mało Moskwa zadała cios CIA, który bardzo poważnie nadwyrężył reputację Waszyngtonu i wystawił na poważną próbę relacje transatlantyckie USA ze starym kontynentem. Mowa tu o przejęciu przez Kreml E. Snowdena i ujawnieniu wielu nieprzyjemnych dla administracji amerykańskiej informacji. Podsumowując dokonania rosyjskiej razwiedki, można powiedzieć, że Moskwa popełniła błąd, przed którym już dawno przestrzegał N. Chruszczow: otóż na zjeździe KPSS zapewniano genseka, że za 10 lat ZSRR nie tylko dogoni Amerykę, ale ją nawet przegoni. Towarzysz Chruszczow miał powiedzieć – Niet, nie nada. Ze zdziwieniem zapytano go dlaczego nit? – Dlatego, że jak ich przegonimy to będzie widać nasz goły tyłek, skwitował ten, który podarował Krym Ukrainie.

Poza przedstawionymi powyżej powodami zerwania współpracy i wejścia na teren dotychczasowego sojusznika są jeszcze dwie rzeczy, które wpływają/wpłynęły na udział Waszyngtonu w wydarzeniach nad Dnieprem: pierwsza to fakt, że po całkowitym przejęciu Kijowa przez Rosję, a formalnie miało to miejsce 19 grudnia ubiegłego roku (nieformalnie ustalenia zapadły na spotkaniu w Moskwie 9 grudnia), obecność USA na starym kontynencie byłaby iluzoryczna. Układ Moskwa - Belin w Eurazji zostałby dopięty. Powód drugi: wzięcie pod kuratelę Kijowa nie tylko zapobiega nowemu koncertowi mocarstw, ale zapewnia także imperium morskiemu, a takim jest Ameryka, profity ekonomiczne. I nie chodzi tu wcale o przejęcie postkomunistycznej zdezelowanej ukraińskiej gospodarki, której wartość eksperci wyliczają na sumę około 300 mld dol., ale o ukryty w Ukrainie potencjał. W 2013 roku dwa duże koncerny z kapitałem amerykańskim i brytyjsko – amerykańskim podpisały z rządem W. Janukowycza duże kontrakty na wydobycie gazu łupkowego. Prace przygotowujące podpisanie tych kontraktów trwały kilka lat. Wiadomo , że Amerykanie są liderem w eksploatacji tego rodzaju złóż. Dzięki ich uruchomieniu za oceanem cena błękitnego surowca spadła do poziomu 70-90 dol. za 1000 m3, a same Stany z importera chcą stać się jego eksporterem, skutecznie wpływając na poziom cen na światowym rynku. Czy jednak wydobycie 10 mld tys. m3 gazu w skali roku, jaką ma osiągnąć Chevron, jest wystarczającym powodem, aby wypowiedzieć dotychczasowy układ Moskwie? 10 mld nie, ale przejęcie całych złóż, odcięcie Rosji od Europy i zapewnienie sobie kontroli nad całym kontynentem oraz prosperity na następny wiek - tak. Kierując się tą teorią można powiedzieć, że Shell i Chevron spełniły tę samą misję na Ukrainie, jakiej dokonały komisje amerykańskie szukające broni chemicznej w Iraku. Z tym tylko, że gdy okazało się, że Saddam jej nie ma, Waszyngton podjął decyzję o interwencji. Na Ukrainie odwierty przeprowadzone przez ww. firmy szelfu Józifskiego i Oleskiego wypadły nader pozytywnie i ten powód może być sam w sobie wystarczający, aby można było zainwestować w ukraińską rewolucję 5 mld dol. Taką kwotą pochwaliła się pani Viktoria Nuland, która wcześniej zaprezentowała swoją determinację w sprawie Ukrainy w niewybrednych słowach wyrażając się o EU. Wersję gazową genezy wydarzeń na Ukrainie potwierdza po części i sam Putin, który oprócz tego, że chce doprowadzić ten kraj do ostatecznego bankructwa siejąc zamęt, to chce także wyjąc spod kontroli Kijowa tereny, gdzie badania geologiczne potwierdziły obecność złóż gazu łupkowego.

Jest jeszcze jeden powód wzmożonej aktywności Amerykanów, który choć mało wiarygodny, to może wyjaśniać ich obecne działania. W Europie, i oczywiście w Moskwie też coraz częściej padają zarzuty, że USA chcą wywołać konflikt, ponieważ stoją na krawędzi bankructwa. W dwóch ostatnich latach cudem udało im się tego uniknąć, a teraz może to nastąpić ponoć w każdej chwili. Na taki scenariusz mocarstwo nie może sobie pozwolić. Dziś zadłużenie USA, szczególnie w Moskwie, porównywane jest do zadłużenia Niemiec w 1939 roku. Przyjmując tę perspektywę, choć jeszcze raz trzeba podkreślić – mało wiarygodną, zabiegi europejskich polityków szukających porozumienia z Rosją wcale nie muszą świadczyć o obronie przez nich interesów np. Niemiec i Francji kosztem Ukrainy lub też ich kagiebowskiej agenturalności, choć tego wykluczyć też nie można, ale równie dobrze mogą być próbą uniknięcia konfliktu na starym kontynencie. Trzeba też przyznać, że przejęcie władzy w Kijowie jest tak naprawdę atakiem na samego W. Putina. Bo przecież, gdyby rewolucja nad Dnieprem zakończyła się sukcesem, to jej pożar wkrótce przeniósłby się do Moskwy. Dlatego też Putin zajął Krym, aby wzmocnić swoje poparcie na własnym podwórku, a na Ukrainę wysłał misję karną, aby pogrążyć Ukrainę w chaosie. Ma to odstraszyć potencjalnych sukcesorów do schedy po Ukrainie oraz kontynuatorów i naśladowców rewolucji. Tę tezę wydaje się potwierdzać as amerykańskiej analityki politycznej i cichej propagandy. Na Global Security Forum 2014 G. Friedman stwierdził, że los upadku Federacji Rosyjskiej jest przesądzony, a Ukrainie daje niewielkie szanse przetrwania.

 

 

Kto stoi za Majdanem?

Choć setki tysięcy, a może nawet miliony Ukraińców wyszło na ulice Kijowa i innych ukraińskich miast , przeciwko skorumpowanej do cna i przegniłej władzy, to nikt nie uważa ich za siłę sprawczą Majdanu. Przyglądając się trzymiesięcznym kijowskim zmaganiom i ich efektom trudno odnaleźć głównego reżysera tych wydarzeń. Część opinii międzynarodowej jest skłonna przyjąć wersję, że za wznieceniem buntu potulnych do tej pory Ukraińców stoi Moskwa, która dążyła i nadal dąży nie tylko do przejęcia Krymu, co uczyniła z wielkim wyrachowaniem, ale i większości Ukrainy, nie wyłączając Kijowa. Ta opinia dominuje głównie na Zachodzie i w dawnych krajach satelickich ZSRR, w tym w Polsce. Z drugiej strony panuje przekonanie, że za wydarzeniami stoją USA, które przeprowadziły kolejną kolorową rewolucję, a do czarnej roboty na kijowskim placu wykorzystały ukraińskich nacjonalistów, szkoląc i finansując ich z puli rzeczonych 5 mld dol. Tych ostatnich nie można jednak nazwać pokojowymi manifestantami i w opinii wielu byli oni rzeczywistymi wykonawcami egzekucji tzw. „niebieskiej sotni”, a potem manifestantów w Odessie. Taki obraz rzeczywistości jest obecny głównie w przestrzeni medialnej i światopoglądowej Rosji i krajów niechętnych USA. Na samej Ukrainie po początkowym jednoznacznym wskazaniu inspiratora i winnego śmierci ofiar na Majdanie w wielu przypadkach pojawiły się wątpliwości. Obszary Ukrainy, gdzie dominowały media rosyjskie mają zgoła odmienny ogląd tego, co się stało nie tylko w Kijowie, ale i tego co się teraz dzieje na Wschodzie Ukrainy, jak i tego, co miało miejsce w Odessie. Trzeba podkreślić, że podział ten się utrzymuje pomimo, że nad Dnieprem prawie od początku przejęcia władzy obowiązuje zakaz emitowania kanałów rosyjskiej TV. Większość społeczeństwa najzwyczajniej w świecie czuje się zdezorientowana i zupełnie nieprzygotowana do zaistniałej sytuacji. Trzeba też jasno powiedzieć, że de facto nie ma już jednej Ukrainy. Banderowcy i Moskale nie są w stanie siebie nawzajem znosić w jednym państwie. To niewątpliwy sukces Putina, a jeśli brać na poważnie teorię o dążeniu Ameryki do wojny, to także i Waszyngtonu.

Jak się wydaje ten niejasny obraz ukraińskich wydarzeń spowodowany jest nie tylko oddziaływaniem różnych ośrodków propagandy, ale także różnych sił na poszczególne fazy Majdanu. W ocenie autora siły były trzy: Janukowycz, Putin i Waszyngton.

Aby dokładnie poznać anatomię Majdanu wypada przypomnieć sobie jego przebieg.

Wszystko zaczęło się o czwartej nad ranem 30 listopada po szczycie w Wilnie. Kilkusetosobowy tłum manifestantów został brutalnie rozgoniony przez Berkut, skutkiem czego w centrum Kijowa pojawiły się kilkusettysięczne tłumy. Rozpoczął się Majdan. Osiągnął on jeszcze większą siłę po próbie zlikwidowania go 11 grudnia ubiegłego roku. Ten etap to jednak gra samego Janukowycza i jego ekipy obliczona na zasilenie pustej kasy Ukrainy i skanalizowanie frustracji społecznej przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi, tak, aby w 2015 roku nikomu na Ukrainie nie chciało się już manifestować przeciwko ich sfałszowaniu. Program reelekcji Janukowycza po 9 grudnia wspierała także Moskwa. Można powiedzieć, że stan wygaszania emocji i zaangażowania społecznego trwał aż do 19 stycznia br., kiedy to po uchwaleniu zapewne z inicjatywy Kremla „ustaw dyktatorskich” do gry weszła nowa siła. Najpierw ruszyła ona na ulicę Hruszeckohow Kijowie, a potem poczynając od zachodnich obwodów na Ukrainie zaczęły być przejmowane budynki administracji publicznej. Zaczęła się rebelia. 22 stycznia pojawiły się pierwsze ofiary śmiertelne i pożar stał się trudny do ugaszenia. 18 lutego br. Prawy Sektor w „pokojowym ataku” ruszył z Majdanu pod Werhowną Radę i ofiar było już nie 6, a ponad 20. Za dwa dni w Kijowie było ich ponad 70. O dziwo Prawy Sektor (PS) poniósł najmniejsze straty (3 zabitych), a gdy do Ukraińców strzelano (no właśnie? kto?) przywódca PS spotykał się z W. Janukowyczem. Za kolejne dwa dni Janukowycza nie było już na Ukrainie, a władzę przejęła „Batkiwszczyna”, którą kieruje uwolniona, na mocy pośpiesznie przyjętego prawa, J. W. Tymoszenko. Przyglądając się temu etapowi Majdanu trudno nie zgodzić się z tymi, którzy widzą w nim „zwykłą” kolorową rewolucję. Tyle tylko, że zapewne była ona przygotowywana na wybory w roku 2015 i rozkręcała się bardzo pomału. Trudno też nie dać wiary słowom samej V. Nuland o jej finansowaniu.

Czerwony smok wygrywa?

Taka prawda dla naszego sąsiada nie jest łatwa do zaakceptowania. W jej świetleUkraina już dawno przestała być podmiotem w sporze o swoją przyszłość (takich sformułowań używa S. Ławrow). Jest jedynie elementem rozgrywki geopolitycznej pomiędzy Stanami Zjednoczonymi posługującymi się czarnym, a dokładniej brunatnym smokiem, a Rosją kojarzoną z hydrą koloru czerwonego i „zawieszonymi w powietrzu” Niemcami. Poza wymienionymi graczami na ukraińskim polu jest jeszcze jeden podmiot. Europie, a jeszcze bardziej Rosji bacznie przyglądają się Chiny i wspierają ją prawie tak samo jak Stalin Hitlera w 1939 r.Dziś to chiński smok jest największym wygranym kijowskiej potyczki. Nie dlatego, że w razie konfliktu między przedstawicielami cywilizacji post-europejskiej Pekin będzie miał możliwość ruszyć na ziemie wielkiego sąsiada uznawane za własne (A. Merkel podczas jej ostatniej wizyty w Pekinie przedstawiono mapy uwzględniające Syberię w ramach państwa chińskiego), ale dlatego, że to właśnie on staje się głównym rozgrywającym pośród zwaśnionych stron. A już dziś z zaistniałej sytuacji spokojnie czerpie profity z właśnie podpisanego kontraktu na dostawę gazu z Rosji.

Primum non nocere

Polska od samego początku aktywnie włączyła się wir działań nad Dnieprem, tracąc z oczu swoje własne interesy, co trudno wytłumaczyć nawet naszym romantycznym mesjanizmem. Zamiast przekazywać naszym sąsiadom główną broń „Solidarności” – zasadę biernego oporu, zagrzewaliśmy ich do walki i gotowaliśmy bigos na Majdanie. Dziś ochotników, aby umierać za Kijów (o Doniecku i Ługańsku nie wspominając) nad Wisłą zbyt wielu nie widać. Nawet w ukraińskich służbach z mobilizacją nie jest najlepiej. Gdyby nie Gwardia Narodowa powstała z licznych sotni Majdanu, to wynik ukraińskiej mobilizacji byłby jeszcze bardziej opłakany. Co więc możemy zrobić? Wygląda na to, że niewiele. Ile mogliśmy popsuć, już popsuliśmy i więcej chyba nie wypada. Zamiast dolewać oliwy do ognia może warto jednak pokusić się o pracę pedagogiczną (mój ośmioletni syn stwierdził, że skoro Ukraińcy nie mają Karola Wojtyły, to nie wygrają). Nawet jeśli to nie uchroni naszego sąsiada od poważnego konfliktu, to może mu wskazać drogę wyjścia po jego zakończeniu. Tak, ale kto ma chęć tego słuchać? I kto dziś jeszcze wierzy w bajki o moralności, zwłaszcza w polityce?

 

 

Zobacz galerię zdjęć:

G20 kontra FR, CHRL
G20 kontra FR, CHRL Putinpuzle Julia Wurst

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka